-Antaran's Journal
Previous Day Day4040 Next Day
Zawsze to trochę dziwne pisać o tym, co mi się przydarzyło w ciągu dnia. Sam fakt, że o tym piszę, odbiera cały ten dreszczyk emocji z czytania wpisów, bo ostatecznie przeżyję nawet najtrudniejszą walkę na miecze, jeśli będziesz o tym tutaj czytać, kimkolwiek byś nie był. Czasami zastanawiam się czy ktokolwiek inny przeczyta ten dziennik, oprócz mnie i Carany (choć nie wiem nawet czy Carana w ogóle go jeszcze kiedykolwiek przeczyta). Czy dalej będzie istniał, gdy ja już odejdę? Ile przetrwa pokoleń? Ilu ludzi go przeczyta?
Znając moje szczęście, ten dziennik zapewne zginie wraz ze mną, kiedy pojawi się jakaś zgraja łupieżców i spali Insomidię. W każdym jednak razie, jeśli to czytasz, zapewne już nie żyję, bo nie pozwoliłbym komukolwiek innemu niż sobie i Caranie na wgląd w zawartość tego dziennika, pókim żyw. Pisanie to trochę jak rodzenie dziecka. Zdajesz sobie sprawę, że twoje starannie napisane listy mogą w przyszłości być czytane przez wiele kolejnych pokoleń, długo po tym, jak pojawiłeś się na powierzchni tego świata. Nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem, ale ty – tak, ty – zapewne nie wiesz o czym ja w tym dzienniku na ogół piszę. Nawet to zdumiewające, ale równocześnie przerażające. Nie potrafię – a nawet nie chcę – wyobrazić sobie dnia, kiedy będę już podstarzały, a następnego doświadczę śmierci. Lecz kiedy odejdę, ten dziennik wypadnie z moich rąk, niosąc w sobie cząstkę mego życia gotową do przeanalizowania przez tego, który mój dziennik złapie.

Było dzisiaj pochmurno i, jak na ironię, pogoda ta pasowała do mojego nastroju. Za bardzo to się nie wyspałem. Rozmawiałem trochę z Caraną o więzieniu (mam już dosyć dźwięku tego słowa, napawa mnie obrzydzeniem) i kiedy nagle zasnęła i zaczęła szeptać, również próbowałem zamknąć oczy, ale zamiast tego jedynie gapiłem się w sufit oraz na otaczające nasze łóżko czarne cienie.

W każdym bądź razie, dzisiaj Tartek ponownie mnie wysłał, żebym rzucił okiem na dom Krolaty. Gdy tym razem zapukałem, drzwi otworzyła starsza kobieta i wyjrzała przez nie umęczonymi oczami.
– Ktoś ty? – zapytała drżącym głosem i spojrzała na trzymaną przeze mnie paczkę, nie wiedząc, że jest pusta.
– Poczta Insomidzka – powiedziałem i uśmiechnąłem się. – Mam dla pani paczkę. Powinna była być doręczona wczoraj, ale najwyraźniej nikogo nie było w domu.
Wiedziałem, że chamstwem byłoby ją zapytać prosto z mostu o to, gdzie była przedwczoraj. Lecz ja po prostu musiałem się dowiedzieć i dlatego, zanim w ogóle zdążyłem o tym pomyśleć, wyrzuciłem z siebie pytanie: – Gdzie pani była?
Żeby jakoś załagodzić to bezczelne pytanie, trochę się zaśmiałem, jakby to był taki mały żarcik.
Staruszka nie zaśmiała się, nawet się nie uśmiechnęła. Patrzyła jedynie na paczkę. – Kto ją nadał? – zapytała.
Tego nie przewidziałem. Jak mogłem się spodziewać, że zapyta o nadawcę paczki? Większość ludzi jest szczęśliwa, że ktoś w ogóle poświęca im trochę uwagi.
– Ja – powiedziałem. Po raz kolejny nawet przez chwilę się nad tym nie zastanowiwszy.
Podniosła swoje siwe brwi, powątpiewając.
– Tak naprawdę w tej paczce nic nie ma, po prostu chciałem zobaczyć się z kobietą imieniem Krolata Amiltyr. Czy to pani córka? – Nie potrafię kłamać, więc pewnie dlatego od razu wydusiłem z siebie prawdę.
– Czemu chcesz się z nią widzieć? – usłyszałem w głosie staruszki złość.
– Dwa dni temu widziałem na rynku kobietę, którą zabrało dwóch insomidzkich strażników, bo podobno była złodziejem.
Zanim skończyłem zdanie, staruszka zatrzasnęła przede mną drzwi i o mało nie uderzyła mnie nimi w nos. Cofnąłem się trochę z zaskoczenia, ale ustałem na nogach. Przez chwilę patrzyłem się na drzwi, bo może znów się otworzą albo może stanie się coś innego. Po chwili westchnąłem i udałem się z powrotem do urzędu.

Com doświadczył, opisałem Tartekowi. Przez chwilę milczał, bujając się na swoim drewnianym krześle. Nagle wstał, nachylił się w moim kierunku i uderzył prawą pięścią w stół. Butelka atramentu zleciała na podłogę, rozlewając swoją zawartość.
– Urządzimy strajk.
– Co? – to jedyne, co mogłem na to powiedzieć.
– Słyszałeś co powiedziałem. Począwszy od jutra nikt w Insomidii nie otrzyma listów, paczek, przesyłek, kopert, pocztówek czy czego tam nie doręczamy. Skargi mieszkańców wkrótce dojdą do uszu króla i wtedy będzie musiał wysłuchać tego, co mamy do powiedzenia. – Oczy mu się świeciły, jak zwykle, gdy ma tego rozmiaru plan. Śmiał się, szczerząc zęby niczym wilk gotów rozerwać na strzępy swoją zdobycz.

Nie mogłem nawet tego słowem skrytykować. Gdybym powiedział, że będziemy mieli z tego powodu sporo problemów, on by się jedynie do mnie uśmiechnął i powiedziałby, że właśnie na to liczy. Powstrzymałem się od wyobrażenia sobie tych wszystkich ludzi, którzy oczekują na ważne listy od ukochanych osób czy partnerów w interesach. Albo, i to może trochę naciągana myśl, ale co jeśli ktoś wypowiedziałby przeciwko nam wojnę i wysłał list do króla, którego on by przez strajk nie otrzymał? Albo co jeśli ktoś nie zostanie poinformowany o śmierci bliskiej osoby. To by było po prostu…

Nie śmiałem pytać Tarteka jak długo ma zamiar strajkować, ale zakładam, że jeden dzień nie wystarczy, żeby narobić zamieszanie.

No cóż, ostatecznie i tak będziemy musieli wszystko doręczyć, tyle że będzie tego trochę więcej i zajmie nam to trochę dłużej (a to i tak pewnie za mało powiedziane).

Jestem jednocześnie podenerwowany, podekscytowany i zmartwiony. Jutro może wydarzyć się niezliczona ilość rzeczy. Carana była wstrząśnięta, kiedy powiedziałem jej o tym, co Tartek zamierza zrobić. Naprawdę uważała, że to wcale nie jest dobry pomysł. Chciałbym móc powiedzieć coś w stylu: – Najgorsze, co może się stać, to… – Jednak za każdym razem, gdy próbuję to powiedzieć, do głowy przychodzi mi coś jeszcze gorszego.

Wątpię, bym mógł tej nocy zasnąć. Lecz i tak spróbuję.
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099