-Antaran's Journal
Previous Day Day6262 Next Day
Carano, gdzie jesteś? Szukałem cię we snach, ale nawet tam nie udało mi się ciebie odnaleźć. Gdzie jesteś? Czemu się przede mną chowasz? Co ja ci takiego zrobiłem?
Carano, nieważne. Nieważne. Nawet gdybyś po mnie szła, będziesz za późno. Jest już za późno.

Rano odwiedził mnie król i trzech strażników. Jeden ze strażników miał założone skórzane rękawice i trzymał dwa przyrządy: szczypce kowalskie i gorący, rozżarzony sztylet. Otworzono drzwi do celi, dwóch strażników rzuciło się na mnie i sprowadziło mnie do podłogi, po czym podnieśli moją głowę ciągając mnie za włosy. Strażnik z przyrządami podszedł bliżej. Szczypce naciskały na moją buzię i starałem się ją trzymać zamkniętą najmocniej jak tylko mogłem. Kopnięto mnie w bok i czyjaś ręka brutalnie otworzyła moje usta. Szczypce zbliżały się. Krzyczałem i starałem się zrzucić z siebie tych dwóch mężczyzn, ale opierałem się nadaremnie. Zimny metal chwycił mnie za język z obezwładniającą siłą, czułem jak łzy spływały mi po policzkach z bólu. Widziałem jak inna ręka przysuwa sztylet coraz bliżej, czułem jego ciepło na twarzy. Ostrze przysmoliło mi usta i czułem jak powoli przecina się przez mój miękki język – i zemdlałem.

Gdy odzyskałem przytomność, na zewnątrz było już ciemno. W przygaszonym świetle świeczki zobaczyłem, że celę posprzątano. Nie było pająków, nie było zepsutego jedzenia, a Tartek zniknął. Bardzo długo leżałem na podłodze. Obróciwszy głowę w stronę drzwi od celi, ujrzałem tacę ze świeżym jedzeniem i wodą.
Potem, wieczność później, księżniczka pojawiła się w więzieniu.
– Zjedz coś – usłyszałem jej odległy głos. – Proszę.
Chciałem ją zapytać... o wszystko, mój umysł pragnął odpowiedzi, ale nie mogłem otworzyć buzi. Moje usta były spuchnięte i krew je zespalała. Brakowało mi siły, żeby je od siebie oderwać.
– Przenoszą cię do wschodniego skrzydła. Jutro rozpocznie się twoje szkolenie. Musisz jeść i pić – powtórzyła księżniczka. – Albo cały mój wysiłek, żeby uratować twoje życie, pójdzie na marne.
Ratować moje życie. A więc to ona mi to zrobiła. Nie mogła mnie po prostu zabić? Pomyślałem, że sam mógłbym się zabić. Pozbyć się wszystkiego. Bólu, ludzi, potrzeb, obowiązków, zmartwień. Mogłem zakończyć wszystko tu i teraz. Wbić ołówek prosto w szyję.
Ale nie, Carano. Ty mi nie pozwolisz, nie? Nie pozwoliłabyś mi, gdybyś tutaj była. Lecz ciebie tutaj nie ma. Jeszcze. Przybędziesz, Carano. Przybędziesz po mnie, jestem tego pewien. Tylko ty mi zostałaś, tylko tobie jeszcze mogę ufać, rozumiesz? Kocham cię. Ufam ci. Nie odpychaj mnie. Proszę cię...

Zawsze się zastanawiałem jakie słowa wypełnią ostatnią stronę tego dziennika. Teraz, gdy to wiem, chciałbym móc cofnąć czas. Chciałbym móc o tym zapomnieć. Mam nadzieję, że ten dziennik będzie żył za mnie. Znajdujące się w tym więzieniu okno wychodzi na uliczkę. Być może ktoś odnajdzie moją książkę. Będą ją czytać, będą o niej opowiadać, przeżywając za mnie te dwa ostatnie miesiące – na nowo, na nowo...

Żegnaj, mój dzienniku. Żegnaj.
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099