-Antaran's Journal
Previous Day Day6060 Next Day
Dzisiejszy dzień rozpoczął się od otworzenia drzwi do więzienia z taką siłą, że uderzyły o ścianę, rozbrzmiewając bolesnym dla uszu metalicznym dźwiękiem. Do więzienia weszło dwóch strażników, każdy niosący wielkie tace, na których znajdowało się jedzenie oraz butelki wina. Myślałem, że było to jakimś złudzeniem, wywołanym brakiem jedzenia, picia i snu. Tace i butelki położono przed celą. – Co to ma znowu być? – drwił Tartek.
Strażnicy spojrzeli się na nas, gestykulując dłońmi, żebyśmy się częstowali, po czym zaraz opuścili więzienie.
Tartek krzyknął za nimi i powiedział, żeby wrócili, ale nadaremnie.
Widziałem jak oczy Sereliaen gapiły się na tace raju. Ona i jej mąż podchodzili do tego równie sceptycznie co ja, wnioskując po ich twarzach. Do wyboru mieliśmy śmierć głodową, prawdopodobnie zatrute jedzenie, bądź kawałki zatęchłego, suchego chleba, który nadal leżał rozsypany po podłodze. Na tacach leżał świeży chleb, pieczone steki, miękki ser, nawet winogrona. Sereliaen oczywiście nie mogła się temu oprzeć. Zaczęła jeść winogrona, otwierając butelkę i popijąc z niej tak szybko, że czerwone wino wylewało się jej z ust i spływało jej po szyi. W pierwszej chwili Tartek chciał ją powstrzymać, ale wtedy sam wziął do ręki trochę chleba i mięsa, a Sereliaen podzieliła się z nim butelką.
– Nie stój tam tak! Nawet jeśli ma nas to zabić, przynajmniej będzie to niezły ostatni posiłek – powiedział do mnie Tartek z pełną buzią.
W końcu poddałem się i dołączyłem do uczty. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak zapełniającego... Choć trochę martwiło mnie to wino. Zaspokojanie pragnienia alkoholem było w moim życiu źródłem wielu wypadków... Powiedziałem Tartekowi i Sereliaen, żeby powstrzymali się od alkoholu i zamiast tego jedli winogrona – a było ich mnóstwo – ale oni nie usłuchali. Nie usłuchali, dopóki Tartek nie wziął ostatniej kromki chleba z jednej z tac. Wtedy o mało nie dostałem zawału: pająki. Około dziesięciu pająków wielkości paznokcia na kciuku, o długich, cienkich odnóżach. Sereliaen uniosła kiść winogron: więcej pająków. Lecz nie to było najgorsze. Wziąłem butelkę wina z rąk Sereliaen i podstawiłem ją pod padające przez okno światło: na dnie butelki było około tuzina pajęczych trupów, unoszących się w czerwonej cieczy. Byłem tym tak zszokowany, że upuściłem butelkę, a z tyłu słyszałem jak Sereliaen wymiotowała.
Tartek zaczął deptać pająki, które zeszły z tac. Sytuacja nie mogła być bardziej groteskowa... Uwięzieni, na podłodze jedzenie, kobieta wymiotuje i płacze w rogu, odłamki szkła i wina pod oknem, małe pająki oraz mężczyzna, który wyglądał, jakby tańczył z nimi pośrodku tego chaosu...
Po chwili wszystkie pająki były martwe. Tartek stał w miejscu, oddychając ciężko. Obrócił powoli głowę w moim kierunku. Byłem przerażony – osoba, która na mnie spojrzała nie była Tartekiem, którego znałem. Nigdy nie widziałem go tak rozzłoszczonego, pełnego nienawiści, a zarazem tak pustego. Moje ciało szykowało się na to, że zaraz zostanie poturbowane przez stojącego przede mną mężczyznę, ale on odwrócił się do swojej żony i zajął się nią, obejmując ją podczas gdy ta płakała.

Przez długi czas siedzieliśmy na podłodze, albo z nie otwierając oczu albo wgapieni w nicość. W pewnym momencie Tartek wstał, podszedł do tac i zaczął jeść jak gdyby nigdy nic. Obrócił się twarzą do drzwi od więzienia.
– Pająki, co? Tylko na tyle was stać? – krzyknął, jego policzki wypełnione mięsem. – Patrzcie, nadal jem! Mam – to – gdzieś!
Chwycił za kawałek chleba i pomachał nim w moim kierunku, mówiąc spokojnym głosem: – Chcesz trochę?
Ledwo można było to dostrzec, ale kręciłem głową, gapiąc się na okruszki w jego dłoni...

Ściemnia się i ledwo widzę co piszę. Świeczka się wypaliła i liczenie na to, że ją wymienią to chyba strata myśli. W przeciwieństwie do liczenia na to, że uda nam się stąd wydostać. Chyba...
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099