-Antaran's Journal
Previous Day Day5858 Next Day
Jak mogłem tego nie przewidzieć...
...
Tartek i ja zerwaliśmy się dzisiaj z samego rana, obudzeni rżeniem koni na zewnątrz. Sereliaen i księżniczka już były na nogach i, jak nam później powiedziały, prawie całą noc się kłóciły. Strażnicy z Astatik nie byli jeszcze gotowi. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, poznaliśmy przyczynę naszej pobudki: woźnica już zajmował się naszymi końmi. Kilka chwil później pojawili się strażnicy i Mirnda zapewniła nam krótkie, acz dobre śniadanie.
Wszyscy wyglądaliśmy raczej na zmęczonych, ale kiedy tylko patrzę w oczy czy to Sereliaen czy to księżniczki, zastanawiam się jak im się udało w ogóle nie zasnąć w drodze do Insomidii.
W trakcie podróży Jaim opowiadał nam przeróżne historie i (zmyślone?) historie ze swojego życia, a strażnicy za naszymi plecami śmiali się za każdym razem, gdy w opowiadaniach woźnicy przewinął się jakiś głupi żart.
Nie minęło wiele czasu odkąd wyruszyliśmy, gdy minęliśmy ludzi bedących zapewne w drodze do Astatik. Wszyscy byli pieszo, przez co wyglądali trochę na zdesperowanych. Przypomniało mi to trochę o zawierusze jaką wywołaliśmy w Insomidii, ale nie korzystaliśmy wtedy z drogi.
– Sknery, nie są w stanie nawet wynająć koni – powiedziała w pewnym momencie księżniczka.
O zmierzchu nasz mały karawan zjawił się u bram Insomidii. Nerwowo, Tartek obracał głową w lewo i w prawo, zapewne bacząc na Straż Insomidzką, która mogła pojawić się z każdej strony i przebić mu ramię czy dokonać jakiegoś innego, równie bolesnego czynu. Lecz było tylko dwóch strażników i obaj stali przed bramą.
– Dobry wieczór – powitał Jaim strażników.
Oni tylko się na niego popatrzyli.
– Nazywam się Jaim, jestem woźnicą! – Choć zmierzchało, nadal byłem w stanie dostrzec sarkastyczny uśmieszek na twarzy Jaima. Zapewne przez te wszystkie lata pracy przyzwyczaił się do milczącej recepcji insomidzkich strażników.
Nagle i bez zapowiedzi księżniczka oświadczyła, że jest Księżniczką Insomidii i że jeśli w tej chwili nas nie przepuszczą, król nie będzie równie pobłażliwy, co ona. Tartek chrząknął.
Strażnicy nie uwierzyli jej, dlatego musieliśmy im pokazać list od Vetara. Nadal sceptyczni, wreszcie otworzyli bramy. Strażnicy z Astatik życzyli nam dobrej nocy.
Byliśmy całkiem zdumieni tym, że nie mogliśmy dostrzec prawie żadnych oznak życia na ulicach Insomidii. Księżniczka tylko wzruszyła ramionami i powiedziała nam, że pewnie ustanowiono jakieś nowe prawo, które zabrania mieszkańcom wałęsać się nocą.
– Skoro tak mówisz – powiedział Jaim. – Mam nadzieję, że pozwalają odwiedzić karczmę, bo jestem głodny i nie omieszkałbym położyć się na noc w miękkim łóżeczku. Karczma Scarlata jest już dla mnie niczym drugi dom, zaraz po Karczmie Mirndy. – Podśmiewał się.
Jaim zostawił nas przed zamkiem.
– Do zobaczenia! Miłych snów wam życzę – powiedział i odjechał.
Ze strażnikami przed bramą do zamku mieliśmy ten sam problem co wcześniej przed bramą do miasta – również nie wierzyli słowom księżniczki. Pokazaliśmy im list z Namtolan. Przez chwilę się wahali, po czym przepuścili księżniczkę. Jednak wobec reszty naszej grupy wyciągnęli miecze, trzymając na odległość Tarteka, Sereliaen i mnie.
– Z całym szacunkiem, jesteśmy tutaj, by doręczyć księżniczkę – odchrząknął Tartek. – Dlatego bądźcie tacy mili i weźcie sobie te miecze wsadźcie-
– Oni są ze mną, przepuśćcie ich – powiedziała księżniczka.
Strażnicy spojrzeli po sobie, schowali miecze i przepuścili nas.
– Rany, ale się z tego miejsca zrobiła dziura. Nie ma cię kilka dni i wszystko się wali – powiedziała księżniczka, a ciemne, kamieniste ściany zamku rozbrzmiały echem.
Szliśmy długim korytarzem, usianym po obu stronach ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Na końcu korytarza pojawiła się kolejna brama, trochę mniejsza niż ta przy wejściu do zamku. Słyszałem jak Sereliaen zęby dzwoniły. Tartek przyciągnął ją bliżej do swego ciała.
Księżniczka, choć z pewnym trudem, otworzyła bramę. – Czy ja muszę wszystko sama robić? – skarżyła się.
Podążyliśmy powoli za księżniczką przez bramę i znaleźliśmy się w dużej sali tronowej. Przerośnięte portrety członków rodziny i poprzednich króli zdobiły chłodne ściany, a z sufitu zwisał żyrandol. Znajdowało się tutaj mniej więcej osiem szerokich kolumn, upiększonych dającymi światło świecznikami, które umieszczone były pośrodku każdej z kolumn. Cztery stopnie prowadziły do masywnego tronu na którym spoczywał Król Insomidii. Nie pamiętam kiedy widziałem go po raz ostatni, ale od tamtej pory jego czarna broda i włosy znacznie wyrosły. Jego aparycja przypominała tą zamku – poważnie zaniedbana.
– Kina! – zawołał król. – Na moją prawą rękę, co ty tu robisz? Nie powinnaś być teraz w Namtolan nabierać manier?
Księżniczka pobiegła w stronę jej ojca i zatrzymała się przed nim.
– Co w imię mego ojca stało się twojej twarzy? – Król pogłaskał córkę po głowie swoją grubą dłonią. – Kim są ci ludzie? – Drugą uniósł w naszym kierunku, wskazując na nas palcem, który zapewne był tak duży co pół mojej ręki.
Podeszłem do niego. – Dobry wieczór, jesteśmy tutaj by doręczyć pańską córkę, która odniosła obrażenia w niefortunnym wypadku, który miał miejsce w Namtolan i miał związek z atakiem niedźwiedzia na wioskę.
Na twarzy króla uformował się obrzydliwy grymas, potem spojrzał się na swoją córkę i na jej rany. – O czym ty mówisz?
Zbliżyłem się do tronu i podałem list od Vetara królowi – a on wytrącił mi go z dłoni tak mocno, że myślałem, że mi palce połamał.
– Straż! – wrzasnął.
Tartek już miał skoczyć i zapewne zatopić swoje pięści w wizerunku króla, ale powstrzymałem go. Spiorunował mnie wzrokiem, więc żeby wytłumaczyć mu moje zachowanie, skinąłem głową w kierunku króla. Za tronem było chyba z dziesięciu insomidzkich strażników, mierzących do nas z łuku. Za nami pojawiło się jeszcze więcej strażników, którzy pośpiesznie i niepotrzebnie wygięli nam okrutnie ramiona za plecami i zabrali nas. Sereliaen darła się i zaczęła płakać.
– Wszystko będzie dobrze, Sereliaen! Nie martw się, wszystko będzie dobrze! – Tartek powtarzał w kółko.
– Zajmę się nimi, moja księżniczko – słyszałem zapewnienia króla, gdy zabierano nas z sali tronowej. – Nie zrobią ci już więcej krzywdy.
...
Prowadzeni przez długie korytarze i wiele schodów, trafiliśmy do tego samego więzienia, od którego zaczął się cały ten koszmar. Widziałem jak jeden ze strażników nacisnął oburącz małą płytę, co otworzyło drzwi do celi. Całą naszą trójkę dosłownie wrzucono do środka. Strażnicy zamknęli celę i opuścili więzienie.

Na szczęście na stole naprzeciwko naszej celi znajdowała się świeczka. Odkąd tu trafiliśmy, Tartek chodził w kółko, wykrzykując ciągle te same rzeczy.
– To wszystko twoja wina, Antaran!
– Powinniśmy byli po prostu zabić tę małą sukę i byłby spokój!
– Poderżnę gardło temu niby-królowi i zanim umrze, uduszę jego córkę gołymi rękoma, na jego oczach!
Sereliaen przestała płakać już jakiś czas temu, ale nadal siedzi skulona w rogu ze strachu, gapiąc się w podłogę.
A ja nadal piszę w tym dzienniku, który znalazłem właśnie w tym miejscu. Irytuje mnie tylko trochę, że kończą mi się puste strony właśnie teraz, gdy trafiłem do więzienia...

Gdyby Tartek mógł chociaż raz zamknąć tę swoją mordę! Nie mogę zasnąć... Chociaż pewnie nie mógłbym zasnąć nawet gdyby Tartek siedział cicho. Mam nadzieję, że z Caraną wszystko w porządku. Tak naprawdę to mam nadzieję, że jest już w drodze do Insomidii. Nie mam zielonego pojęcia jak inaczej mielibyśmy się stąd wydostać. Może Jaim jest na tyle bystry, że połapie się, że coś się nam przytrafiło. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby od czasu naszego przyjazdu do Insomidii ktokolwiek nas widział, za wyjątkiem strażników. Nigdzie nie było widać żywej duszy... Widziałem w niektórych domach światła, więc jest to przynajmniej oznaka, że Insomidia nie jest kompletnie opustoszała. Ale mimo to...

Poczekajmy i zobaczmy co przyniesie jutro...
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099