-Antaran's Journal
Previous Day Day5252 Next Day
Odbywszy ten już typowy, poranny rytuał, powiedziano nam, żebyśmy spotkali się z księżniczką w jej pokoju w jednym z dwóch domów obok tego w którym nocowaliśmy Carana i ja. Sereliaen nadal czuła się niedobrze, dlatego Tartek powiedział jej, żeby znowu została w łóżku.
Do pokoju weszłem jako pierwszy, zapukawszy spokojnie do drzwi. Nikt nie odpowiedział, dlatego weszliśmy do środka i zobaczyliśmy, że księżniczka spała. Gdyby kapłani nie powiedzieli nam kim ona jest naprawdę, zapewne myślelibyśmy sobie, że księżniczka jest tylko normalnym dzieckiem. Jej pokój niczym się nie różnił od innych. Miała zwykłe łóżko, podobnie jak inni. Jej ubrania i kołdra były czerwone, podobnie jak wszystkie wełniane ubrania w Namtolan. I oczywiście wyraźnie odczuwała ból, podobnie jak każdy inny, normalny człowiek.
Kiedy Tartek wszedł za Caraną, głośno zakaszlał. Oczy księżniczki powoli otworzyły się.
– Kim jesteście? – usiadła wyprostowana na łóżku, patrząc na nas tylko jednym okiem, drugie napuchnięte do rozmiaru małego jabłka.
A tak, pomiędzy nią, a innymi gośćmi była różnica: miała ten pokój wyłącznie dla siebie. Nie było tu żadnego innego łóżka. Sprzątając kilka dni temu domy zauważyłem, że w innych pokojach było aż do czterech łóżek.
– Dzień dobry, księżniczko. Rozkazano naszej grupie zaprowadzić cię z powrotem do Insomidii – powiedziała Carana z lekkim uśmiechem na jej pięknej twarzy.
Księżniczka mrugnęła zdrowym okiem.
– Skąd wiesz, że jestem Księżniczką Insomidii? – zapytała, zaskoczona i trochę rozłoszczona.
– Czasami dostawcy muszą wiedzieć co jest w paczce zanim ją doręczą – odpowiedziałem głośno i dumnie. Tartek klepnął mnie po plecach.
– Dobrze powiedziane! Powinienem był dać ci podwyżkę za dawnych, dobrych czasów – powiedział to z najprawdopodobniej największą ilością sarkazmu w historii ludzkości.
– Nieważne, mam to gdzieś. Chcę po prostu znaleźć się jak najdalej od tej parszywej wioski. Zawsze mówiłam ojcu, że ci ludzie w Namtolan to banda starych, zniedołężniałych dziadków, którzy mają gdzieś swoich gości, ale ojciec zawsze mówił, że to tylko pogłoski. A teraz? Spójrzcie jak ja wyglądam – powiedziała księżniczka. Słychać było w jej głosie złość i smutek.
Lecz po tych słowach, natychmiast zrozumiałem czemu w ogóle została wysłana do Namtolan.
Tartek wzruszył ramionami.
– Ci dranie zawisną, obiecuję. Postaram się o to na pewno. Nikt nie robi mi czegoś takiego i uchodzi mu to na sucho. – Wskazała na swoją twarz obiem rękoma.
Wtedy też zacząłem rozumieć czemu chcieli ją wysłać z powrotem do rodzinnego miasta. Nie było sensu jej tu trzymać. Gdyby tu została, a rany by się nie wygoiły, pogorszyłoby to tylko obecną sytuację. Zapewne mają jakiś punkt w kontrakcie (czy czego tam nie użyli), który obiecuje zapewnić pełne bezpieczeństwo, choć nie jest to takie proste, bo Namtolan położone jest wysoko w górach i w ogóle. A w przypadku, gdy ktoś zostanie ranny, nikt w Namtolan nie weźmie za to odpowiedzialności i, zamiast tego, wyślą pacjenta do kogoś, kto na medycynie zna się znacznie lepiej.
– Gdyby jednak ten grubas nie zatrzymał tego głupiego zwierza, byłabym już martwa, więc pewnie jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego miejsca – dodała księżniczka.
Gdyby Tartek miał przy sobie miecz, księżniczka byłaby już poćwiartowana. Jednak nie miał, zamiast czego zrobił się czerwony na twarzy i wbił wzrok w księżniczkę.
– Ten grubas o którym mówisz – to ja – wymamrotał Tartek.
– Och, przynajmniej zdajesz sobie sprawę z tego, że masz problemy z nadwagą! To dobry początek – powiedziała księżniczka z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Ty- Sądzę, że Tartek naprawdę był już gotów wyrzucić księżniczkę przez okno, zadusiwszy ją wpierw jej włosami, ale Carana obróciła nim, otworzyła drzwi i wypchnęła go delikatnym kopem w dupę, po czym zamknęła drzwi. Słyszałem jak się darł i uderzał w coś na zewnątrz.
Tyle z tej dyscypliny wojskowej.
– Księżniczko, jak już wcześniej powiedziałam, będziemy twoimi przewodnikami w drodze powrotnej do twego rodzinnego miasta, do twojego ojca. Nazywam się Carana Sivand, to mój mąż Antaran Sivand. – Wskazała na mnie. – Ten pan, który walczył z niedźwiedziem, nazywa się Tartek Batunan. Jego żona Sereliaen również tutaj jest. Oboje będą nam towarzyszyć.
Księżniczka pociągnęła nosem, wytarła go lewą ręką. – Masz jakieś doświadczenie wojskowe czy mam się obawiać, że mnie porwą zwykłe motyle?
Carana uśmiechnęła się. – Uczyłam samoobrony w Insomidii. A Tartek jest doświadczonym żołnierzem.
– Żartujesz! A co z pozostałą dwójką? Mięso armatnie?
– Byłem pracownikiem Poczty Insomidzkiej – powiedziałem, zdając sobie zaraz sprawę, że może było błędem mówić o tym księżniczce.
– Och – powiedziała. – Nigdy ci osobiście nie podziękowałam za rozsyłanie rzeczy po moim mieście. No to właśnie to zrobiłam!
Choć z drugiej strony, kiedy my uciekaliśmy z Insomidii, ona już była w Namtolan, dlatego nie mogła wiedzieć nic o naszym strajku, czy o spowodowanych przez nas śmierciach.
– Właściwie to czemu tu jesteście? Ktoś wam powiedział, żebyście wspięli się na jakąś górę, a wy to uprzejmie zrobiliście? – zapytała księżniczka.
– Mamy swoje powody, ale nie powinno cię to obchodzić – powiedziała Carana.
Jeszcze nie teraz, pomyślałem.
– Możesz chodzić? – zapytała moja żona. Podziwiałem jej umiejętność blokowania ostrzału sarkazmem ze strony księżniczki.
– Oczywiście. Niedźwiedź jedynie pacnął mnie po twarzy. Reszta mojego ciała jest w pełni sprawna – odpowiedziała młoda księżniczka.
– Co z bagażami?
– Tylko jedna torba. Nie pozwolono mi zabrać niczego, co mogłoby mnie rozweselić w tym nudnym miejscu.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że czeka nas długa podróż?
– Oczywiście. W końcu z dnia na dzień się tutaj nie zjawiłam.
Carana zrobiła pauzę i przyjrzała się uważniej twarzy księżniczki.
– Masz gorączkę – powiedziała po chwili.
– Nie, nie mam – odrzekła księżniczka.
– Tak, masz, księżniczko. Powinnaś do jutra wypoczywać. Nie szalej i oszczędzaj siły. – Carana dotknęła czoła i policzków dziewczyny. Księżniczka westchnęła.
Wtem na jej twarzy pojawił się wyraz rozdrażnienia i odepchnęła Caranę.
– Wyjdźcie – wymamrotała i położyła się z powrotem na łóżku, kryjąc się pod kołdrą.
Opuściliśmy dom i zorientowaliśmy się, że Tartek zniknął. Podążyłem za Caraną do pokoju Vetara, gdzie poinformowała arcykapłana o tym, że księżniczka ma goraczkę i że wyruszamy jutro. Vetar jedynie skinął głową bez słowa, nawet przez chwilę nie odrywając wzroku od swoich książek.
Kiedy opuściliśmy jego dom, wpadliśmy na Tarteka, który właśnie sam był w drodze do arcykapłana. Powiedzieliśmy mu o gorączce księżniczki i o naszym planie opuszczenia Namtolan jutro z samego rana. Podobnie jak arcykapłan, Tartek nic nie powiedział, skinął tylko głową i udał się z powrotem do swojego pokoju, zapewne by zaopiekować się swoją kobietą.
Carana powiedziała mi, że chciałaby rzucić okiem na inne ranne dzieci. Nie mogę patrzeć jak dzieci cierpią, więc powiedziałem jej, że się przejdę po wiosce i uporządkuję swoje myśli co do ostatnich wydarzeń. Ona przejrzała na wskroś moje marne kłamstwo, uśmiechnęła się, dała mi buziaka i zniknęła.
Dzień się dłużył. Nie miałem nic do roboty poza rozglądaniem się. Przez okno widziałem jak kapłani zajmują się zmarłymi wczoraj dziećmi, robiąc trumny z drewna, którym można było ogrzać domy, drąc się i wykrzykując innym rozkazy w złości i smutku, będąc w pobliżu leżących na stołach zakrytych ciał. Na widok tego nie wiedziałem co myśleć... nie będę ukrywał.
Nie wiem czy oni te dzieci pochowają tutaj czy może raczej ktoś odeśle je w trumnach do ich rodzinnych miast. W swoim życiu doręczyłem wiele listów w których informowano odbiorców o śmierci bliskiej im osoby. Nigdy jednak nie chciałbym doręczyć trumny. To musi być trudne. I niebezpieczne. I ogólnie takie nieprzyjemne.
Spróbuję się trochę teraz zdrzemnąć, choć obrazy krwi i rozrywanego mięsa nadal nie pozwalają mi mieć normalnych snów, dlatego popatrzę jedynie na moją śpiącą Caranę i będę myślał o lepszym miejscu, o lepszych czasach.
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099